Dzisiejszy post będzie o naszej jadalni. Miałam do poprzednich mebli dwa zastrzeżenia- to, że były brązowe oraz nieco inny, ale bardzo podobny kształt. Oczywiście jak w całym domu chciałam rozjaśnić pomieszczenie. Poprzedni stół miał świetny kształt, był tylko odbrobinę za krótki(krzesła te po dłuższych bokach wsunięte wypychały krzesła po węższych bokach. Przyznaję się mam lekkiego hopla na punkcie symetryczności i te wysunięte krzesła lub przesuwanie ich doprowadzały mnie do szału. Przy projektowaniu stołu powtórzyłam więc jego kształt, ale wydłużyłam o 20 cm i poszerzyłam, bo okazało się, że gdy jest większa impreza i stawiam parę półmisków, trochę „wjeżdżają” mi w talerze gości. Oparcia krzeseł były za wysokie, licowa skóra sprawdzała się dobrze w temacie ich mycia, ale wnętrze nie było tak przytulne jakbym chciała.
Lata obserwacji różnych imprez w domu pokazały mi, że ludzie naturalnie siadają zawsze przy stole. Zdecydowałam się na przesunięcie nieco blatu kuchennego i przerobienie go pod niskie hokery, by poszerzyć także tę strefę(to jeszcze przed nami).
Marzył mi się piękny dębowy stół, niestety wycieczki po sklepach nie przyniosły nawet odrobiny zachwytu nad produktami. Chodziłam po targach od paru lat, wiedząc, że w końcu znajdę stół moich marzeń lub chociaż wykończenie o jakie mi chodzi. I dwa lata temu na Targach Rzeczy Ładnych mój wzrok przyciągnął pięknie wykończony blat- był postarzany, ale delikatnie. Urok drewna był ważniejszy, niż to aby klientowi udowodnić, że ktoś NAPRAWDĘ stół postarzył.
Za blatem stała Teresa z Woodlight i od razu poczułam, że ona zrozumie o co mi chodzi.
Minęły prawie dwa lata, ja wykopałam wizytówkę i zaczęłyśmy mailować. Parę kaw i próbek później zaczął powstawać mój piękny stół, którym jestem zachwycona. A ja gorąco Woodlight polecam, bo doświadczyłam z ich strony ogromnej uwagi i wszystko jest fantastycznej jakości. A myśl o tym, że mój stół jest ręczną robotą i tylko ja mam taki na świecie daje mu świetny start w życie- pełne setek, a pewnie tysięcy posiłków mojej rodziny.
Krzesła kupiłam w sklepie Inne Meble– maja ogromny wybór materiałów. Troszkę bym się czepiała wykonania nóżek, bo od krzesła, które kosztuje ok. 500 zł oczekiwałabym po prostu nieco lepszego wykonania. Mi np z jednej nóżki odskoczył malutki kawałek drewna po 2 dniach użytkowania. Poza tym krzesła są mega wygodne. Niestety obawiam się, że materiał będzie się niszczył szybciej niż skóra licowa plus po domu grasuje tygrys z malutkimi szponami 😉 Niby nie drapie, ale parę razy w szale zabawy poszedł bombą po krześle i mam zaciągniętą nitkę.
Lampy to ikeowski Leran 60 cm. Nie było łatwo je upolować, bo były rzadko dostępne w sklepach Ikea. W tym sezonie w ogóle zniknęły z półek. W sumie powinnam się cieszyć, że nie spotkam ich w co drugim domu. Bardzo przystępne cenowo- niecałe 300 zł za sztukę. Jak na Ikeę są także świetnie wykonane.
Na stole mamy świecznik z House Doctor, bieżnik z Jiska i kule\(chyba z Madam Stoltz- kupiłam je w Kapps Store)
Mój błąd polegał na tym, że nie zrobiłam zdjęć przed- po prostu nie mogłam doczekać się na zmiany 😉 ale mam zdjęcia zaraz po tym jak przeprowadziliśmy się w 2006 roku- meble są jeszcze nowe, ale złapiecie od razu o co mi chodzi z tymi brązami 😉
Tam w tle na kanapie siedzi 4 letnia Gaba 🙂 To były nasze pierwsze święta w nowym domu 😉 Potem dom się troszeczkę zmieniał, ale meble ciagle były te same. Wydaje mi się, że fajnie wyszedł efekt rozjaśnienia wnętrza. Wszyscy którzy nasz dom znają twierdzą, że zrobił się większy 😉