Dziś ostatni post o Chiang Mai- mam nadzieję, że teraz już rozumiecie o co mi chodziło z tym, że ilość zdjęć z tego miasta mnie przytłoczyła. Cudownie było powspominać.
Wielkie dzięki dla dla Kariny i Hubiego, którzy mnie namówili na Chiang Mai, myślę, że wizyta w Tajlandii bez odwiedzenia tego miejsca byłaby po prostu niepełna. Spędziliśmy tu tydzień i przeszliśmy dziesiątki kilometrów. Codziennie odkrywaliśmy nowe miejsca, nowe dania i nowe atrakcje. Dziś ostatnia zdjęciowa relacja z takich naszych spacerów po okolicy. Świątynie są niemal na każdym rogu, piękne, błyszczące aż. Obserwacja Tajów w tych miejscach jest niesamowicie ciekawa, podobał mi się spokój, mimo tabunów turystów byli skupieni na swojej wierze.
Na kolejnych zdjęciach zobaczycie właśnie światynie, Saturday Walking Street- czyli targ rekodzięła, ponoć lokalnego. Rzeczywiście wybór jest ogromny i każdy znajdzie coś fajnego dla siebie. A po ciężkim dniu i wielku kilometrach, szliśmy na masaż i codziennie coś nowego pysznego ze straganów i malutkich knajpeczek. Ach…Wyobraźcie sobie kilkaset foteli na środku placu, a na nich turyści zażywający masażu stóp. Kwota 10-15 zł za pół godziny takiej przyjemności kusi by robić to wielokrotnie. I jeszcze fabryka parasolek.
Zapraszam na zdjęcia.