Dziś kolejna porcja zdjęć z naszej zeszłorocznej wyprawy do Tajladii- poprzednią część można zobaczyć tutaj . Po tygodniowym pobycie na vintagowej Ko Lancie, wsiedliśmy na prom i przepłynęliśmy do Ao Nang. Tajowie są niesamowicie zorganizowani w temacie obsługi turystów. Cały wyjazd organizowaliśmy sami, w sumie większość z dnia na dzień. Mają tam take małe biura podróży, ale możesz tam pójść z każdym dowolnym niemal życzeniem i w zależności od dostępności i Twoich funduszy niemal wszystko jest możliwe. Przez cały pobyt ani razu nie było żadnej wpadki, choć nieraz, by dotrzeć z punktu A do B, środek transportu zmieniał się nawet trzy- czterokrotnie, ale zawsze czekał na nas kolejny i wszyscy wiedzieli o co chodzi.
Po wysiadce z promu czekało na nas auto, które dowiozło nas do hotelu. Po leniwej Lancie, gdzie głównymi odgłosami był szum morza i cykady, Ao Nang przywitało nas hałasem. Od ludzi sprzedających jedzenie wzdłuż całej ulicy, przez klaksowny innych niż na Lancie tuktuków przez megafony z reklamami walk i innych turystycznych atrakcji. Gdyby nie tuktuki to stwierdziłabym, że niezłe Międzyzdroje ;-). Ale wybrałam tę miejscówkę, bo była najlepszą bazą wypadową na urocze wysepki w pobliżu, a noca wybór street foodu był niesamowity. Rano wybraliśmy się na wycieczkę. Motorówka na Lancie zabierała max 10 osób i wydawało nam się wtedy(haha), że jest nas całkiem dużo. W Ao Nang zupełnie nieświadomi trafiliśmy na łódkę z kilkudziesięcioma osobami i tempo zwiedzania powaliłoby najwytrwalszych. Hasło wycieczki powinno brzmieć „Biegiem”. Razem z nami setki innych motorówek wydawały się wypełniać podobny plan. Widoki są cudowne, niestety te naładniejsze cieszą się ogromnym powodzeniem- plaża ze słynnego filmu z Leo DiCaprio ponoć tam była, ale ciężko było ją wypatrzyć przez setki ludzi którzy byli na niej jednocześnie. Jeśli mogę coś doradzić weźcie małą łódkę i popłyńcie, gdy wschodzi słońce, a nie ma turystów. Następnego dnia podarowaliśmy sobie wycieczki w grupie i wynajęliśmy pana z łódką na cały dzień. Niestety morze nieco dalej trochę szalało i nie odważyliśmy się na dalsze wojaże. Pan płynął gdzie sobie zażyczyliśmy. Kolejne dwa dni spędziliśmy już podziwiając okolice Railay i oczywiście rozkoszując się i tutejszą kuchnią. Wieczorami wracaliśmy do Ao Nang i ponownie poznawaliśmy rozkosze nocnego street foodu. I tak minęły nam kolejne dwa dni. Kolejny przystanek- Chiang Mai! Zostawiam Was ze zdjęciami.
Uwielbiam Tajlandie ! pieknie pokazalas ja na swoich zdjeciach 🙂
w Ao Nang bylam w grudniu 2004, na szczescie nic nam sie nie stalo bo tego dnia bylismy w hotelu ktory dziwnym zbiegiem okolicznosci wynajelismy w miescie Krabi a nie tak jak zawsze bungalow na brzegu plazy.
Super Edyto, że nic Wam się nie stało. Teraz są już systemy ostrzegania przed tsunami i wszędzie są znaki dokąd w razie czego uciekać. Ale i tak małżonek zabronił mieszkania w bungalowach i zawsze spaliśmy powyżej 1 piętra 😉
a gdzie spaliście w Ao Nang co polecacie?
Spaliśmy w hotelu Vogue Resort and Spa – nazwa szumna ;), ale hotel taki sobie. Dobra lokalizacja, bo przy głównym deptaku ze street foodem, w sumie jedynie tam spaliśmy, potem cały poza, więc ciężko mi coś o nim powiedzieć. Wizualnie słabszy niż nasze pozostałe hotele, ale cena była bardzo przystępna.
trafiłam na Twojego bloga szukając informacji o Ao Nang. Zdradź mi proszę pewien sekret… jakim sprzętem robisz te piękne zdjęcia? 🙂
Dołączam się do prośby Karoli. Przepiękne zdjęcia, wprost nie mogę się napatrzeć 🙂 świetne kadry
Canonem 5 d mark II i obiektywami- 50mm f/1.4, 35L i 85L. Czasami jeszcze Tilt Shiftem i Makro, ale dość rzadko.